sobota, 23 marca 2013

Tonari no Kaibutsu-kun - My little monster



Tonari no Kaibutsu-kun (My little monster)
2012
13 odc. x 24 min.
reż. Hiro Kaburaki, Norihiro Naganuma
Studio Brains-Base
na podst. mangi: Robiko

Błogosławione niedoskonałości

Zdałam sobie sprawę, że bardzo lubię, kiedy anime ma kilka wad, które łatwo wskazać. Większość – jak wiemy – ma. Takie na przykład Elfen Lied składa się praktycznie z samych wad, a jednak mi się podobało. Nie chodzi o to, że piętnowanie tych niedociągnięć sprawia mi jakąś szczególną satysfakcję – te wady raczej mnie uspokajają. Pomagają mi nabrać dystansu i oszukiwać się, że wcale nie jestem takim szalonym otaku, jak się wydaje wszystkim moim znajomym. Słowem, kiedy włącza mi się zdrowy krytycyzm, mogę jakoś ogarnąć swój namiętny zachwyt nad anime i szerzej: Japonią.
Z Tonari no Kaibutsu-kun miałam poważny problem, bo bardzo trudno było mi znaleźć w nim jakiekolwiek wady. Nie pomagało też, że to komedia, więc z zasady więcej rzeczy uchodzi. A już na pewno nie pomagało mi, że to komedia, która trafia bez pudła w mój typ poczucia humoru. No więc kiedy wreszcie znalazłam te kilka wad, naprawdę odetchnęłam z ulgą. Ale musiałam się naprawdę postarać, żeby się do czegoś przyczepić…  

Yoshida i Shizuku czyli mieszanka mocno wybuchowa

Głównymi bohaterami serii są Haru Yoshida i Mizutani Shizuku, uczniowie z tej samej klasy liceum, którzy tak naprawdę nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego – przede wszystkim dlatego, że Haru zniknął już po pierwszym dniu i dotąd się w szkole nie pojawił. Zdesperowana nauczycielka zleca Shizuku przekazanie notatek z lekcji krnąbrnemu koledze; z uwagi na złą sławę, jaką cieszy się – właściwie zasłużenie – Haru, nie jest to szczególnie atrakcyjna misja. Shizuku gotowa jest jednak wiele znieść, ponieważ nauczycielka (komicznie lękająca się Haru) zniżyła się do przekupienia tej wzorowej uczennicy, a Shizuku głupia nie jest i wie, gdzie stoją konfitury. Ale chyba nawet ona nie spodziewała się, że Yoshida na jej widok najpierw wyskoczy przez okno, potem na nią napadnie, a na koniec ogłosi, że jest jego wspaniałą przyjaciółką. Co na to Shizuku? Cóż, w każdym innym przypadku wzruszyłaby ramionami i olała oszołoma. W każdym innym przypadku.



Shizuku i Haru to bardzo ciekawa para; pozornie dzieli ich właściwie wszystko: ona jest chłodna i opanowana, a on w gorącej wodzie kąpany, nieobliczalny i radośnie postrzelony. Tak naprawdę są jednak do siebie bardzo podobni: skrajnie aspołeczni (ona, bo najważniejsza jest dla niej nauka, a nie przyjaciele – Shizuku równie dobrze mogłaby egzystować w kosmosie, bo tam byłoby przynajmniej cicho – on, bo nie potrafi znaleźć sobie prawdziwych przyjaciół, chociaż tak bardzo się stara), ponadprzeciętnie inteligentni oraz (chociaż w przypadku Haru nie od razu to widać) zamknięci w sobie i niepoukładani (tak, Shizuku też). Mimo tych podobieństw mówią zupełnie innymi językami i dużo czasu upłynie, zanim zaczną się jako tako rozumieć. Jak to powiedział jeden z bohaterów tego anime: to będzie prawdziwa jazda bez trzymanki.




Potwór

Na początku nie zwróciłam szczególnej uwagi na tytuł, który przetłumaczono na angielski jako My little monster albo The monster next to me. Jako że na openingowej piosence (swoją drogą bardzo fajnej i pełnej pozytywnej energii… gdyby nie te wstawki: „baby, baby”, ech) widzimy, jak Shizuku zakłada smycz na szyję Haru, od razu wiadomo, że to on jest tym potworem. Agresywny, porywczy, nieopanowany, wzbudzający lęk w innych, łamiący wszelkie zasady – wszystko się zgadza. Potem jednak, kiedy bliżej poobserwowałam sobie Shizuku (szczególnie jej zachowanie w domu), doszłam do wniosku, że się pomyliłam, bo to ona jest prawdziwym potworem. Bardzo przyjemnie słuchać jej mistrzowskich ripost – zwłaszcza będąc po drugiej, bezpiecznej stronie ekranu.
A tak naprawdę oczywiście mamy tu do czynienia z dwoma potworami, jednym gorszym od drugiego. Dwa zakochane potwory.





Słodka idiotka, snob i inni

Jak to zwykle w komediach romantycznych bywa, ona i on niemal całkowicie dominują opowieść, a pozostali bohaterowie stanowią tylko tło. Trzeba przyznać, że w Tonari no Kaibutsu-kun postaci drugoplanowe zostały bardzo starannie dopracowane i są niewątpliwym atutem tej serii. Moją sympatię wzbudziła przede wszystkim Natsume, która na początku wydaje się słodką idiotką – nie, wróć, ona jest słodką idiotką: najmilszą słodką idiotką, jaką można sobie wyobrazić, pełną dobrej woli i uroczo roztrzepaną. Polubiłam też Yamakena, który teoretycznie należy do czarnych charakterów w tej serii – teoretycznie, bo praktycznie nie ma tu wcale czarnych charakterów; może poza tajemniczym bratem Haru, Yuzanem: niby przedstawia się go jako zło wcielone, ale tak naprawdę widz może mu zarzucić tylko tyle, że chłopak nieprzyzwoicie obżera się słodyczami. Yamaken też się nie nadaje na przeciwnika głównych bohaterów, bo jest tak czarująco snobistyczny, bezsensownie dumny i skrycie nieporadny, że – paradoksalnie – nie da się go nie lubić. Biedak nawet nie może oddalić się z godnością po wygłoszeniu jakiejś miażdżącej riposty, bo jest tak dalece pozbawiony orientacji przestrzennej, że w końcu ktoś go musi odprowadzać. Rzecz w tym, że Shizuku i Haru tak naprawdę wcale nie potrzebują antagonistów – jest jasne, że sami doskonale sobie poradzą z utrudnianiem sobie życia.



Dużo mniej przekonała mnie do siebie Oshima i Sasayan, którzy niczym szczególnym się nie wyróżniają i tworzą, powiedziałabym, właściwe tło. Drugim składnikiem tego tła jest grupa potakiwaczy otaczająca znudzonego panicza Yamakena – jeszcze nigdy dotąd nie spotkałam się z tak trafnym przedstawieniem bandy kretynów. Są tak beznadziejni, że nawet nie zapamiętałam ich imion. Jest to dodatkowy, dość nieoczekiwany smaczek tego anime.
No i… jest jeszcze Mi, kuzyn Yoshidy. Trudno go właściwie zaliczyć do jakiejś grupy postaci, bo jest zawsze jakby trochę poza wydarzeniami; jakby z innego świata. Nie rozstaje się z ciemnymi okularami i właściwie nigdy go tak naprawdę „nie widać”. Jest przez to intrygujący i nieuchwytny – i wcale się nie dziwię, że jedna z bohaterek całkowicie straciła dla niego głowę ;-)

Elitarni (czytaj: bardzo nieliczni) czytelnicy mojego ekskluzywnego (czytaj: nikomu właściwie nieznanego) bloga dość często trafiają tu, wpisując w wyszukiwarkę magiczne słowa: „anime podobne do Lovely complex” lub „podobne do Bokura ga ita”. No więc: TAK! DOBRZE TRAFILIŚCIE. Tonari no Kaibutsu-kun jest podobne do obu tych serii; powiedziałabym, że w pewnym sensie plasuje się dokładnie pośrodku: mniej poważne i dramatyczne niż Bokura ga ita i lepiej zrobione niż Lovely complex. Przyznaję, że z tych trzech serii Tonari no Kaibustu-kun podobało mi się najbardziej.   

Gdzie te wady?

Otóż znalazłam dwie wady w tym anime. Po pierwsze: jeszcze nie ma drugiej serii i nie wiadomo czy będzie. To naprawdę poważna sprawa! ;-) O ile pierwszy odcinek (Siedzę obok Yoshidy) jest absolutnie wystrzałowy i tak napakowany akcją, że właściwie reszta odcinków w pewnym sensie tylko próbuje za nim nadążyć i wyjaśnić, czemu tak się stało, a tyle ostatni pozostawia wyraźny niedosyt. Nie chodzi tylko o „domknięcie” opowieści o związku Shizuku i Haru, bo w otwartym, ale dopracowanym zakończeniu nie byłoby nic złego – po prostu zostało sporo luźnych wątków (przede wszystkim ten związany z Natsume) i niewyjaśnionych spraw (no co jest nie tak z tym Yuzanem, poza tym, że za bardzo lubi pączki?). Jeśli będzie druga seria – wszystko w porządku. Jeśli nie… to trochę słabo.

Wada numer dwa: ja wiem, że to komedia i że ma być optymistycznie, lekko i przyjemnie, ale nie tak całkiem głupkowato – tylko trochę trudno było mi przejść do porządku dziennego nad „życiowymi mądrościami”, które ni z tego, ni z owego serwowali sobie nawzajem bohaterowie (największe banały plecie Haru, próbując podnieść na duchu Oshimę). Na szczęście było tylko kilka takich scen – wystarczyło, żeby mnie przekonać, że Tonari no Kaibutsu-kun jednak ma wady i mogę już spać spokojnie…



7 komentarzy:

  1. "Lovely Complex" już oglądałam i bardzo mi się spodobało, więc i na to anime chętnie się skuszę. Zobaczymy, czy uda mi się znaleźć jakieś wady... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli jakieś znajdziesz, napisz koniecznie! :-) Miłego oglądania

      Usuń
    2. Rzeczywiście było trochę niewyjaśnionych spraw, ale jak dla mnie, czegoś tu brakowało (no i oczywiście nie umiem określić czego konkretnie, jakże by inaczej ;p). W sumie spodziewałam się czegoś bardziej porywającego, co nie znaczy, że mi się nie podobało. Miło się oglądało, na humor też raczej nie mam co narzekać. A tak w ogóle, to też planuję napisać jego recenzję ;)

      Usuń
    3. :-) Chętnie przeczytam Twoją recenzję, podeślij, proszę, linka, kiedy napiszesz.

      Usuń
    4. Aa, już znalazłam Twojego bloga, sama ją sobie wypatrzę ;-) Przedtem jakoś nie mogłam na niego trafić, nie wiem czemu :-/ Poczytam sobie ^^

      Usuń
  2. Tonari! też oglądałam oczywiście ^^ Miałam nawet napisać rec, ale coś nie wyszło o.O Bohaterowie powalili mnie swą bezpośredniością. jak dla mnie świetna komedia. Choć co do drugiego sezonu... sama nie wiem, choć też czuję lekki niedosyt po takim zakonczeniu. Zaś co do drugiej wady tak średnio na jeża (kocham to mówić i pisać xd) do mnie się odnosi, ja tam nawet lubię czasami taką głupkowatość... Znaczy też zależy.. ale anime trafiło w moje poczucie humoru ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, są bezpośredni oboje ^^ Ja chcę drugi sezon! ;-)

      Usuń