niedziela, 3 marca 2013

Elfen Lied - Elfia pieśń


Elfen Lied
13 odcinków po 23 min. + odcinek specjalny
reż. Mamoru Kanbe 
Studio ARMS
nad podst. mangi Lynn Okamoto



Usta sprawiedliwego dokładnie rozważą mądrość
A język jego wypowie osąd
Błogosławiony człowiek, który oparł się pokusie
Ponieważ gdy przejdzie próbę, otrzyma koronę żywota
O Panie, Odwieczny Ogniu, miej miłosierdzie
O jak święty, jak jasny
Jak dobrotliwy, jak miły
O lilio czystości


Fontanny krwi
Na Elfen Lied trafiłam, gdy szukałam anime, w którym dużo się dzieje – i rzeczywiście, nie zawiodłam się, dzieje się tam sporo. Głównie złe rzeczy. Osoby wrażliwe, mało odporne na widok fontann krwi, urywanych głów i kończyn, a także przeklęte zbyt bogatą wyobraźnią i podatne na koszmary nocne, nie powinny raczej oglądać tego anime. Ja też nie powinnam… ale obejrzałam do końca ;-)



Dicloniusy, wektory i eksperymenty naukowe
Z tajnego ośrodka badawczego na wyspie w okolicach Kamakury ucieka przetrzymywana tam dziewczyna, Lucy – chociaż być może „ucieka” to niewłaściwe słowo: ona po prostu wychodzi, a każdy, kto stanął na jej drodze, umiera w dość przykry sposób. [Ogółem w pierwszym odcinku pada chyba około dwudziestu trupów. Myślę, że to dobrze, że twórcy Elfen Lied od samego początku pokazują, z jakim typem anime mamy do czynienia – a zatem, drogi otaku, jeśli dasz radę obejrzeć pierwszy odcinek i pogodzić się z tym, że potem będzie mniej więcej w tym guście, tylko gorzej, śmiało! Czeka cię mroczna i wciągająca historia]. Zabijając kolejnych uzbrojonych strażników, tudzież pechową sekretarkę (której się akurat moim zdaniem należało za idiotyczną służalczość), Lucy używa paranormalnych mocy, właściwych Dicloniusom. Dicloniusy to zmutowany gatunek, który ma zastąpić rasę ludzką; posługują się telekinezą, dzięki obecności wektorów, czyli niewidzialnych rąk. Na pierwszy rzut oka nie różnią się od zwykłych ludzi niczym poza małymi kościanymi rogami. Wszystkie Dicloniusy są śmiertelnie niebezpieczne dla ludzi i dla siebie nawzajem, a ich morderczych instynktów nie da się opanować. Chyba, że…



Lucy i Nyu
Lucy udaje się opuścić wyspę, ale zostaje ranna i gdy widzimy ją na brzegu, jej zachowanie całkowicie się zmienia. Dziewczynę znajdują przypadkiem Kouta i Yuka, para kuzynów, którzy nie widzieli się od dzieciństwa, a teraz mają razem studiować. Są dość bezradni wobec słodkiej istotki, która całkiem naga wyłoniła się z morskich fal i potrafi powiedzieć tylko: „Nyuu”. Decydują się zabrać ją do domu…



Lucy alias Nyu-chan jest bezsprzecznie „najgłówniejszą” bohaterką, dla której wszyscy inni: Kouta, Yuka, Nana, Mayu, dr Kurama, stają się w pewnym sensie tłem. To Lucy jest kluczem do zagadki Dicloniusów, do przeszłości innych bohaterów, tą, od której wszystko się zaczęło… Tymczasem prawie do samego końca pozostaje dla widza emocjonalnie nieuchwytna i niedostępna – zarówno w postaci okrutnej Lucy, jak i dziecinnej, bardzo moe Nyu. Zmienia się to dopiero w ostatnich dwóch odcinkach, w których wiele się wyjaśnia – ale nie wszystko.



Odpowiednie zakończenie
Twórcy zdecydowali się na otwarte, niejednoznaczne zakończenie, ale na pewno nie wynikało to z „pójścia na łatwiznę” – poszczególne wątki fabuły są ze sobą tak precyzyjnie połączone, że pozostawienie tego marginesu niepewności nie można nazwać niedopatrzeniem. Kilka dodatkowych wskazówek daje odcinek 14 (OVA), który warto obejrzeć, bo nie jest tak mroczny jak cała seria i pojawiają się w nim tak  cenne dla „obolałego” widza elementy czarnego humoru. Tak czy inaczej Elfen Lied po prostu nie mogłoby mieć happy endu, bo takie zakończenie trąciłoby fałszem. Myślę, że najlepiej widać to na przykładzie Kuramy, który stanął (czy raczej bez przerwy stawał) przed nierozwiązywalnym etycznym dylematem – przedłożenie racji miłosierdzia nad sprawiedliwością oznacza zagładę. Elfen Lied – pomimo że bijące po oczach fanserwisem, a miejscami tak makabryczne, że aż absurdalne – jest naprawdę moralnie niepokojące, bo winni są prawie wszyscy…      



Złote Lilium
Wrażenie mroczności potęguje opening, który jest tyle kiczowaty, co przejmujący. Mamy tu greoriański chorał w wykonaniu Kumiko Nomy, Lilium, i wyraźnie zapożyczenia ze znanych obrazów Klimta. Na początku ten obrazoburczy kolaż bardzo mnie raził (tak jak rażą mnie kubki czy serwetki z Pocałunkiem Klimta – może kiedyś zrobią jeszcze papier toaletowy do kolekcji?;-)) ale potem jakoś to już przebolałam i mogłam się skupić na wyłapywaniu aluzji do fabuły. W pewnym sensie nawet symbolika płodności i czystości może jakoś usprawiedliwiać szafowanie nagością w przypadku Lucy-Nyu. A melodia Lilium dalej za mną chodzi. O quam sancta, quam serena, quam benigna, quam amoena, o castitatis lilium…



Nana
Mimo że Lucy jest postacią centralną i najbardziej tajemniczą, nie polubiłam jej – i nie wiem, czy w ogóle da się ją lubić. Przekonałam się za to do Nany, innego Dicloniusa, która jest trochę irytująco dziecinna, ale jednak na dłuższą metę całkowicie rozbrajająca w swojej lojalności i miłości do przybranego ojca. Jest też bohaterką, która najbardziej dostaje w kość, i dlatego miałam nadzieję, że ocaleje z całej tej rzezi – przez to tak ciężko było mi zabrać się do oglądania ostatnich dwóch odcinków. Bo wiadomo było, że będzie krwawo i „nyukanie” się skończyło…   
Duży sentyment mam też do Kuramy, który w toku akcji nie okazuje się takim nieczułym potworem, jak na początku może się wydawać.



Elfen Lied można polecić osobom o silnych nerwach, lubiącym mroczne tajemnice, które cenią sobie skomplikowane, ale nieprzegadane fabuły i frapujące niedopowiedzenia. Inni niech się lepiej dwa razy zastanowią. (Uh, no – ja nie żałuję;-))     






Os iusti meditabitur sapientiam
Et lingua eius loquetur iudicium

Beatus vir qui suffert tentationem
Quoniam cum probatus fuerit accipiet coronam vitae

Kyrie, Ignis Divine, Eleison

O quam sancta, quam serena, quam benigna
Quam amoena O castitatis lilium



9 komentarzy:

  1. Ojej, wydaje się naprawde ciekawe... ale ja mam właśnie zbyt bujną wyobraźnią, jestem wrażliwa na widoki krwi i tym podobne... na razie sobie jednak odpuszczę, nie wiem czy dałabym radę tej serii ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spotkałam się z wieloma bardzo krytycznymi opiniami na temat "Elfen Lied", więc trudno mi polecać bez stu różnych zastrzeżeń... Naprawdę siada na psychice;-) Ale jeśli ktoś umie wziąć w nawias całą tę przemoc, to czemu nie. Ja nie umiem i cierpię ;-) Na pewno jest sporo innych fajnych, intrygujących anime, ale bez takiej dawki krwiiii ;-)

      Usuń
    2. nom, to ja poszukam tych innych jednak xd bo mnie by to zbyt na psychice siadło xd

      Usuń
    3. Ja teraz chciałabym obejrzeć http://anime.tanuki.pl/strony/anime/4824-shin-sekai-yori/rec/2436 bo zapowiada się nieźle... ale się boję! :-D Na Tanuki ostrzegają, że jest brutalnie w sposób nieoczywisty, a to czasem gorzej niż wprost, ziuum, fontanna krwi jak w Elfen Lied. Ech, gdyby się dało chwilowo odwiesić wrażliwość na kołek ;-)

      Usuń
    4. haha, no dokładnie, ale nie da się niestety tak odwiesić ^^ Dlatego ja na razie trzymam sie z dala od takich serii, choć może kiedys mi przejdzie :) A Ty może próbuj, najwyżej znowu trochę się poboisz :P

      Usuń
    5. Hm, może zmuszę kogoś, żeby oglądał ze mną ;-) Zawsze raźniej bać się we dwójkę...

      Usuń
  2. Anime to pozamiatało mną jak nie wiem co! Polecam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już powoli zapominam co gorsze sceny, jeszcze kilka miesięcy i wrócę do równowagi wewnętrznej ;-))

      Usuń
  3. Nie mogę powiedzieć, że lubię anime, bo nie mam za sobą wystarczająco dużo obejrzanych takich produkcji. Tak jak mogę powiedzieć jakie filmy fabularne lubię i książki, tak z anime nie do końca. Jak na razie przodują anime ze zjawiskami paranormalnymi, a jak fundują mi rzeźnię, to dosłownie klaszczę uszami! Potoki krwi przyjmuję tylko i wyłącznie w produkcjach "rysunkowych" (nie bić! Nie znam się na tym. Wiem, ze notatnik śmierci i zaplątani to nie to samo - ale dla mnie to rysunki). Elfen Lied brzmi bardzo zachęcająco, więc obejrzę na pewno!

    OdpowiedzUsuń